sobota, 16 stycznia 2016

05.



Londyn, 22 październik 2014

Światło wpadało do pomieszczenia przez okno, w którym wisiały śnieżnobiałe firanki. Promienie padały na podłogę wyłożoną ciemnymi panelami, których kolor – zależnie od pory dnia – raz wydawał się brązowy, kolejnym razem przybierał ciemnoczerwony odcień. Całą beżową ścianę po lewej stronie zajmowała półka z masą książek dotyczących psychologii człowieka. Znaleźć tam można było też kilka tytułów znanej prozy, po którą Stan sięgał między spotkaniami z pacjentami. Nieopodal – półtora, może dwa metry dalej – stało biurko. Na drewnie w kolorze ciemnego orzecha zauważyć można było wiele luźno porozrzucanych kartek, kilka notesów, stacjonarny telefon, który nazywany był przez rodzinę służbowym oraz dwa długopisy – jeden wypełniony niebieskim, a drugi czarnym tuszem. Naprzeciw biurka mieściła się duża kanapa, w kolorze zieleni. Na niej zasiadali pacjenci. Reszta pomieszczenia była pusta. Minimalistyczny wystrój nie był dobrym rozwiązaniem, pomagającym pacjentom na otworzenie się w takim miejscu. Mężczyzna miał tego pełną świadomość, jednak zakup mieszkania uszczuplił nieco rodzinny budżet.
Stan siedział za biurkiem, przeglądając notatki w swoim notesie. Ogłoszenie, które opublikowane zostało w gazecie i Internecie, dotyczące nowego, świetnego psychologa w Londynie, szybko przysporzyło mężczyźnie kilku pacjentów. Przyjmował ich codziennie w dni robocze od godziny szesnastej, do osiemnastej. Każdemu poświęcał co najmniej czterdzieści minut. Starał się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafi.
– Chciałbym wiedzieć co tu panią sprowadza – powiedział, spoglądając na młodą blondynkę, która siedziała na kanapie.
Kobieta miała dwadzieścia dwa lata, a jej imię brzmiało Karen, mieszkała w Brighton, czego Stan dowiedział się z karty pacjenta, którą jej założył. Była naprawdę ładna. Kaskady jasnych włosów opadały miękkimi falami na ramiona okryte białym sweterkiem ze złotymi wstawkami. Dłonie dziewczyny spoczywały na udach. Co jakiś czas – jakby nerwowo – zaczynała bawić się własnymi palcami, kręcąc nimi młynek.
– To… dziwna sprawa. Wysłała mnie tu rodzina. Twierdzą, że cierpię na dziwne zaburzenia. – Nastąpiła chwila ciszy. – Raz miałam wrażenie, że ktoś stoi za mną. Potwór czy coś takiego. Wie pan, jak w bajkach. Strasznych bajkach. Moja rodzina nie wiedziała co się dzieje, kiedy wzięłam nóż, by zabić to stworzenie. Nie widzieli tego, ale to tam było, przysięgam! – Ton Karen brzmiał, jakby była ona zrozpaczonym dzieckiem, któremu nikt nie wierzy, kiedy mówi, że widziało ducha.
Stan zanotował na kartce papieru to, co powiedziała dziewczyna, po czym spojrzał na nią uważnie.
– Niech pani opowie mi tą historię ze szczegółami.
– To zaczęło się…



Brighton, 28 wrzesień 2014

Największą zmorą Karen Jackson były rodzinne obiady. Tego dnia takowy także miał miejsce, jednak dziewczyna od razu zauważyła, że jest inaczej. Po prostu czuła się nie tak, jak zawsze. Dokuczał jej ból głowy, miała dreszcze i zmierzyła nawet temperaturę,  by sprawdzić, czy nie bierze ją jakaś cholerna grypa. Tym bardziej zdziwiła się, kiedy termometr pokazał normalną temperaturę, jaką powinno mieć ciało ludzkie.
Karen zignorowała objawy i złe samopoczucie, zasiadając do stołu w jadalni domu jej rodziców. Obok niej siedział dwunastoletni brat – Phillip, a naprzeciwko rodzice – Anatasia i Hugh. Wszyscy byli uśmiechnięci, w przeciwieństwie do dwudziestodwulatki, której mina nie wyrażała zbytniego zachwytu. Matka dziewczyny co jakiś czas wstawała od stołu, by przynieść z kuchni kolejne potrawy. W ciągu kilku minut na białym, zdobionym koronką obrusie wylądowały ziemniaki, duży, pieczony kurczak i trzy rodzaje surówek. Zapach panujący w pomieszczeniu był niesamowity i sprawiał, że wszyscy domownicy od razu zrobili się głodni. Jedynie Karen nie poczuła kuszącej woni dań przygotowanych przez matkę. Sama nie miała o tym pojęcia, dopóki ojciec nie zaczął zachwycać się zapachem przypraw, jakich starsza kobieta użyła. Zdziwiło ją to. Kolejny objaw grypy, pomyślała.
– Karen, skarbie, opowiedz jak ci idą studia. – Anastasia zaczęła rozmowę, nakładając na swój talerz porcję ziemniaków.
– Są w porządku, nie mam o czym opowiadać. – Karen wzruszyła tylko ramionami i upiła odrobinę soku ze szklanki.
– Może nalać ci wina? – Hugh wziął długi, stalowy nóż, od którego odbiło się światło jarzeniówki i zaczął kroić kurczaka.
– Dziękuję, przecież prowadzę – odmówiła cichym, słabym głosem.
– Ach, no tak. – Mężczyzna położył na swoim talerzu kawałek mięsa. – Ukroić komuś?
– Mi! – odrzekł Phillip z entuzjazmem.
Jakby nie widział jedzenia, pomyślała Karen, karcąc się w głowie za to porównanie.
Hugh pokroił kurczaka na części tak, że po chwili każdy dostał kawałek. Odłożył nóż na pusty talerz, na którym jeszcze przed chwilą znajdowała się potrawa.
– Smacznego – rzuciła Anastasia.
W jadalni usłyszeć było można dwa „nawzajem”. Karen nie odpowiedziała nic. Matka spojrzała na nią i uniosła brew.
– Coś się stało, kochanie? Wyglądasz blado.
– Wszystko gra. – Karen wzruszyła ramionami powoli jedząc. Tak naprawdę nic nie grało, nic nie było w porządku. Tego popołudnia kłamstwa przychodziły jej z zadziwiającą łatwością.
– Myślę, że powinnaś się położyć – powiedziała jej matka.
– Mój znajomy, który jest lekarzem, powiedział, że sen jest najlepszy na tego typu rzeczy – dodał Hugh.
Dwudziestodwulatka została wyprowadzona z równowagi. Odłożyła sztućce, zostawiając większość swojej porcji na talerzu i wstała od stołu.
– Nie mam już ochoty jeść – mruknęła i znieruchomiała.
Do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach zgnilizny. Jeszcze przed chwilą nie czuła zupełnie żadnej woni, natomiast w tamtym momencie smród ją jakby uderzył. Zacisnęła wargi i spojrzała na resztę rodziny. Zdała sobie sprawę, że tylko ona czuje ten odór, gdyż nikt nie zareagował ani nawet się nie skrzywił. Wszyscy patrzyli na nią dużymi, pociemniałymi oczami. Wyraźnie zastanawiali się co jest z nią nie tak.
– O co chodzi, skarbie? – Anastasia odsunęła krzesło do tyłu i sama także wstała.
Karen rozejrzała się po pomieszczeniu z rozchylonymi ustami. Wszytko wyglądało tak, jak powinno. Ciemnoczerwone ściany zdobione były przez obrazy mało znanych artystów. Kredens, stojący po lewej stronie, nadal mieścił na sobie kolekcje płyt winylowych Hugh i talerze Anastasii, niegdyś należące do jej babci. Po prawej stronie znajdował się niski stolik w kolorze buku.  Na nim ustawiony był wazon pełen sztucznych, zakurzonych róż. Nic niezwykłego nie przykuło uwagi dziewczyny. Czuła ona jedynie czyjąś obecność. Miała wrażenie, że ktoś za nią stoi. Zagryzła wargę i odwróciła się na pięcie. Cofnęła się gwałtownie, wpadając w zastawiony stół. Gdyby nie Hugh, zapewne wszystko wylądowałoby na podłodze. To co zobaczyła Karen było przerażające. Dziwne stworzenie stało tuż przed nią. Nie było ludzkiego kształtu. Twarz potwora stanowiły puste dziury bez gałek ocznych. Jedyne co w nich widziała, to głęboka czerń, niczym dwie bryłki węgla. Nie miało nosa. Resztę oblicza stanowił ogromny uśmiech – linia bez wyraźnych warg, a z niej cieknąca substancja przypominająca krew. Ciało było jakby ludzkie. Miało kształt dorosłego mężczyzny. Było nawet ubrane w ciemnogranatowy garnitur. Kapiąca z brody – o ile można tak nazwać dolną część twarzy potwora – krew plamiła białą koszulę, wystającą spod marynarki. Karen pisnęła głośno. Jej dłonie od razu zacisnęły się na krawędzi stołu, do którego stała tyłem. Szklanka, w której jeszcze niedawno był sok, stoczyła się ze stołu i rozbiła się na małe, ostre kawałki. Huk tłuczonego szkła odbił się echem w głowie dziewczyny, która wydała z siebie kolejny odgłos przerażenia. Nagle dwudziestodwulatka poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Zacisnęła usta i spojrzała w lewą stronę, gdzie zobaczyła swoją matkę, otulającą ją ramieniem. Widziała, jak kobieta porusza ustami, jednak nie słyszała co mówi.
– Odejdź, to cię zabije! To coś was zabije! – Głos Karen drżał niesamowicie. Słowa można było ledwo usłyszeć. Brzmiały bardziej jak: „Odedź, to zabiiije! To co was zabiiije!”
Dziewczyna znów spojrzała na straszliwego potwora w jadalni rodziców. Dopiero teraz odkryła, że właśnie to jest źródłem okropnego smrodu. Odchyliła się do tyłu i na oślep przejechała ręką po stole. Poczuła pod dłonią coś metalowego i chwyciła to mocno. Ostrze rozcięło jej dłoń na tyle, że po jej nadgarstku poleciała szkarłatna struga cieczy. Nie poczuła jednak bólu. Kiedy zdała sobie sprawę, że trzyma nóż źle, znów krzyknęła. Położyła go znów na stole, by zacisnąć w pokaleczonej pięści jego rękojeść. Wycelowała prosto w serce stworzenia, a kiedy wykonała zamach, postać, która przed momentem stała przed nią rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie gęstą mgłę. Karen była zdezorientowana. Oddychała głośno, jakby walczyła o każdy haust życiodajnego tlenu. Jej świadomość powoli wracała. Zaczynała słyszeć stłumiony głos matki. Brzmiał, jakby znajdowała się ona za jakąś grubą ścianą.
– Karen! Karen, dziecko! – głos brzmiał rozpaczliwie.
Dziewczyna zacisnęła powieki i pokręciła głową. W jej myślach nadal krążył obraz potwora. Otworzyła oczy i spojrzała przez ramię na swoją rodzinę. Usta wszystkich były rozchylone – z przerażenia lub zdziwienia, Karen nie była pewna. Dłoń, w której trzymała nóż, otworzyła się. Narzędzie spadło na podłogę, a krew z dłoni dziewczyny powoli zaczęła kapać w to samo miejsce, zostawiając czerwone ślady na beżowym dywanie. Dziewczyna dopiero teraz poczuła przeszywający ból. Zacisnęła zdrową rękę na tej skaleczonej i jęknęła przeraźliwie. Kątem oka widziała brata, który wychodzi szybkim krokiem z jadalni. Wrócił po chwili - która dla Karen była wiecznością – z apteczką w dłoni. Anastasia posadziła córkę na krześle i zajęła się opatrzeniem jej dłoni. Ojciec trzymał rękę na ramieniu dwudziestodwulatki i masował je lekko, chcąc uspokoić dziewczynę. Phillip nadal przyglądał się jej i z niedowierzaniem kręcił głową. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że Karen nie może prowadzić auta w takim stanie. Po skończeniu opatrunku, matka przygotowała jej w salonie posłanie. Dziewczyna położyła się i od razu zasnęła.



Londyn, 22 październik 2014

– Czyli widziała pani coś w rodzaju zjawy, tak? – Stan nie przerwał notowania.
– To było gorsze od zjawy. To był potwór. – Dziewczyna przypomniała sobie całe zajście, przez co jej głos zaczął się łamać. – Nie zrobił mi krzywdy. Nikomu nie zrobił krzywdy, ale wyglądał, jakby chciał. Moi rodzice go nie widzieli. Brat też nie. Tylko ja.
– Jest pani pewna, że ten… potwór tam był? To nie była żadna halucynacja?
– Chce pan powiedzieć, że biorę narkotyki? Nie jestem żadną narkomanką! – oburzyła się.
– Nie o to mi chodzi. Czasami osoby, które żyją w dużym stresie miewają stany, w których widzą rzeczy teoretycznie niemożliwe.
– A smród? Wyjaśni pan jakoś okropny zapach, który wtedy czułam? Czy to działa także na węch? – uniosła brew.
Stan westchnął głośno. Oderwał wzrok od kartki i spojrzał na dwudziestodwulatkę. Przez chwile lustrował jej twarz po czym przejechał kciukiem po dolnej wardze.
– Czy takie zdarzenie kiedykolwiek się powtórzyło?
– Tylko ten raz.
– Czy w pani zachowaniu występują jakieś silne zmiany nastroju? Euforie, które pojawiają się na przemian ze stanem depresyjnym?
– Moja matka twierdzi, że mnie nie poznaje. Powiedziała ostatnio, że raz mam świetny, aż za dobry humor, a raz, że nie mam ochoty żyć. Spędzam u rodziców dużo czasu od tamtego popołudnia.
– Chciałbym pogadać z pani matką. Mam podejrzenia, że cierpi pani na depresję maniakalną.
– To coś poważnego?
– Nie chcę kłamać. To ciężka choroba. Oczywiście nie wiem jeszcze czy pani na nią cierpi. To tylko wnioski, ale nie są niczym potwierdzone. Czy pani matka mogłaby przyjść na następną wizytę razem z panią?
– Zapytam. Poza tym mam na imię Karen, proszę się tak do mnie zwracać. – Dziewczyna wyciągnęła w kierunku Stana dłoń.
Mężczyzna od razu zwrócił uwagę na gojącą się ranę. Podał jej rękę i powiedział:
– Stan. Proszę zjawić się za tydzień o ten samej godzinie.
Karen kiwnęła głową.
– To koniec spotkania. Dziękuję i liczę na pani obecność następnym razem. – Mężczyzna wstał z krzesełka, a na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy poczuł ból w mięśniach. Spowodowany był on siedzeniem w jednej pozycji przez zbyt długi czas.
Dwudziestolatka także wstała z kanapy i ponownie ścisnęła dłoń bruneta.
– Odprowadzić cię do wyjścia, Karen? – zapytał miłym, ciepłym głosem.
– Dziękuję, nie trzeba, poradzę sobie. – Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Opuściła gabinet Stana i udała się korytarzem do schodów, prowadzących na parter budynku.
Szła wolnym krokiem, rozglądając się uważnie. Czuła ogromny niepokój, który narastał w niej z każdą sekundą. Poczuła się słabo. Musiała się zatrzymać. Oparła się plecami o ścianę, naprzeciwko drzwi pokoju Hayley. Złapała głęboki oddech i zacisnęła powieki. Kiedy je otworzyła, jej dłoń powędrowała na pierś. Poczuła jak rytm serca przyspiesza do niewyobrażalnej prędkości. Ściany pokryte były cieknącą, czerwoną cieczą. Odskoczyła od powierzchni, na której spoczywały jej plecy. Była świadoma tego, że krew pojawiła się nagle. Nie było jej przed chwilą. Zgłuszony pisk, to jedyny dźwięk, jaki opuścił jej suche, spierzchnięte usta. Nagle poczuła straszne pragnienie. Była tak przerażona, że nieświadomie z jej oczu ściekły łzy.
– Boisz się? – usłyszała męski, ochrypły głos za swoimi plecami. Odwróciła się, jednak nic nie zobaczyła.
– Możemy pograć w chowanego. – Kolejne słowa nieznajomego głosu dobiegły ją tym razem z lewej strony.
Znów nikogo tam nie było.
– Chyba już wygrałem – rozległ się głośny, histeryczny śmiech, który Karen określiłaby mianem „psychopatyczny”.
– Kim jesteś? – zaszlochała cicho, nie potrafiąc wydobyć z gardła głośniejszego głosu.
– Mam na imię Harry, mieszkam tu. – Głos stał się jeszcze bardziej ochrypły, demoniczny.
Karen zrobiła kilka kroków w tył, zakrywając twarz dłońmi. Wtedy drzwi pokoju Hayley otworzyły się. Dziewczyna stanęła w progu, wyciągając z uszu słuchawki. Spojrzała na Karen, która kucnęła i skuliła się na środku korytarza płacząc cicho. Zmarszczyła brwi i przez chwilę przyglądała się dwudziestolatce, po czym pokręciła głową i udała się korytarzem do gabinetu ojca.
– Znalazłam twoją zgubę – rzuciła, kiedy tylko otworzyła drzwi, nawet nie pukając. – Siedzi na korytarzu i płacze.
Stan spojrzał na Hayley pytająco. Przez chwilę siedział w bezruchu, po czym wstał i wyminął w drzwiach córkę, wychodząc na korytarz. Zastał tam swoją pacjentkę dokładnie tak samo, jak Hayley.
– Karen, wszystko gra? – zapytał troskliwie. Przykucnął przy niej i ułożył dłoń na jej plecach, lekko je pocierając.
– W tym domu mieszka diabeł! Demon! Potwór!
– Kare…
– Harry! Ma na imię Harry!
– Karen, uspokój się. Spójrz, nic tu nie ma.
– Chowa się! Bawi się w chowanego!
Hayley obserwowała całą sytuację z rozchylonymi ustami. Kiedy ojciec wykładał na uniwersytecie, dziewczyna nie miała okazji widzieć osób z zaburzeniami psychicznymi.
Stan przez dłuższą chwilę usilnie próbował uspokoić dziewczynę. Cieszył się, że Beverly nie ma w domu. Wiedział, że ta sytuacja by ją zdenerwowała. Kobieta wybrała się jednak na zakupy, więc mężczyzna miał chwilę. Dał dwudziestolatce leki uspokajające i pozwolił jej zaczekać w swoim gabinecie, a kiedy napad lęku minął, zaproponował jej podwózkę do domu. Karen odmówiła, twierdząc, że wróci do domu autobusem. Po kilku minutach opuściła mieszkanie państwa Keene, zastanawiając się czy kiedykolwiek odważy się ponownie postawić w nim nogę.

3 komentarze:

  1. Fantastyczny.
    Jedyną moją uwagą jest długość. ;)
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział fenomenalny :)) Odliczam czas do następnego i już nie mogę się doczekać! Uwielbiam twoją historię. ♥
    Pozdrawiam.x

    P.S. Na moim blogu też pojawił się kolejny rozdział, serdecznie zapraszam ;3

    special-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudownie ! Kocham tego bloga. Jest niesamowicie ciekawy. Czekam na 23 stycznia <33 Pozdrawiam cieplutko xxx

    OdpowiedzUsuń