sobota, 23 stycznia 2016

06.



22 październik 2014

Hayley siedziała przy stole w kuchni, łyżeczką mieszając herbatę. Naprzeciwko swoje miejsce znalazł Stan, który patrzył na córkę, a tak właściwie za nią. Był zamyślony i zdawało się, że nic nie mogło oderwać go od tego, co siedziało w jego głowie. Cały czas miał przed oczami dwudziestolatkę, która siedziała na środku korytarza i rozpaczliwie wołała, że przed momentem widziała w ich domu demona czy diabła. Ani mężczyzna, ani Hayley nic nie widzieli. Dziewczynie jedynie skojarzyło się to z krokami, które słyszała na piętrze pierwszego dnia po wprowadzeniu się do mieszkania i chłopakiem, którego zobaczyła niedawno w drzwiach swojego pokoju. Nie powiedziała ojcu o żadnej z tych rzeczy. Stwierdziła, że będzie milczeć dopóki sama nie wyjaśni tych dwóch sytuacji.
Oboje usłyszeli jak ktoś wchodzi do mieszkania. To wypędziło bruneta z krainy myśli i pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości. Spojrzał na córkę, a następnie na drzwi kuchni, przez które Beverly weszła do pomieszczenia. W dłoniach kobiety znajdowało się pięć dużych reklamówek, pełnych między innymi produktów żywnościowych i chemicznych.
­– Któreś z was mogłoby chociaż udawać, że chce mi pomóc – rzuciła kobieta zdenerwowanym tonem.
– Przepraszam, zamyśliłem się – wyjaśnił Stan.
– Pan psycholog buja w obłokach, a to nowość. – Ton jej głosu stał się oschły.
– Ciężki dzień. – Mężczyzna wzruszył ramionami.
– Oczywiście, że siedzenie za biurkiem i rozmawianie z pacjentami o tym jak w życiu mają źle jest męczące. – W głosie Bev wyczuć można było sarkazm.
Stan pokręcił głową, zastanawiając się, o co tak właściwie chodzi żonie. Nie zrobił nic złego, a jednak jej myśli nadal krążyły wokół 24 stycznia, dnia w którym…



Manchester, 24 styczeń 2014

Beverly siedziała za kierownicą grafitowego Forda Fiesta, który był prezentem od rodziców na osiemnastą rocznicę jej ślubu ze Stanem. W radiu słychać było piosenki, które kojarzyły się jej z czasem, kiedy była beztroską nastolatką. Spice Girl właśnie rozpoczynały utwór „Wannable”. Czterdziestosiedmiolatka zaczęła nucić pod nosem, uderzając rytmicznie dłonią o kierownicę. Humor dopisywał jej głównie ze względu na to, że był piątek, a ona tego dna skończyła swoją zmianę wyjątkowo wcześnie. Rozpoczynała weekend. Wracała właśnie z pracy, do której następnym razem uda się dopiero w poniedziałek. Trudniła się w firmie, zajmującej się budową hoteli. Było to wyśmienicie prosperujące przedsiębiorstwo, w którym Bev miała etat od pięciu lat. Nigdy nie myślała o rzuceniu lub zmianie pracy, mimo tego, że za wykłady Stan dostawał pokaźne sumy pieniędzy. Nigdy ich im nie brakowało. Kobieta jednak nie lubiła bezczynności i spędzanie całego dnia w domu było wykluczone.
Beverly zaparkowała samochód na podjeździe przed domem. Niewielkie, dwupiętrowe mieszkanie, przed którym mieścił się niewielki ogródek. Drzwi do mieszkania były w kolorze olchy. Zaczęła szukać w torebce kluczy, ale kiedy je znalazła, okazało się, że budynek wcale nie jest zamknięty. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Zerknęła na zegarek który miała na nadgarstku. Była dopiero dziesiąta dwadzieścia, ona natomiast przyzwyczajona była do powrotu z pracy o jedenastej. Stana także nie powinno być w domu, ponieważ wykłady kończą się dopiero o trzynastej. Kobieta zdjęła płaszcz i zawiesiła go na wieszaku, po czym udała się pierw do kuchni, a kiedy nikogo w niej nie zastała poszła w stronę pokoi.
– Hayley, to ty? – zawołała, jednak nie uzyskała żadnej odpowiedzi.
Zatrzymała się przed drzwiami sypialni należącej do niej i Stana. Zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała dźwięk dobiegający z pokoju. Był stłumiony i nie potrafiła go w żaden sposób zdefiniować. Stała przez chwilę w bezruchu, marszcząc brwi. Nabrała do ust powietrza. Jedyne, co przyszło jej na myśl było to, że jej mąż mógł wrócić wcześniej i rozmawia teraz przez telefon. Chwyciła więc klamkę i otworzyła drzwi, wchodząc spokojnie do pokoju. Wszystko było w porządku, dopóki jej wzrok nie padł na ich duże, małżeńskie łóżko. Zobaczyła na nim swojego męża, który z pożądaniem całował szyję młodej dziewczyny, leżąc na niej. Oboje byli nadzy i zdawali się nie usłyszeć, że ktoś wchodzi do pomieszczenia. Byli zbyt pochłonięci sobą, by zwrócić na to uwagę. Beverly patrzyła uważnie na ich poruszające się wolnym, harmonijnym  rytmem ciała. Wsłuchała się w ich ciche jęki. Nie mogła uwierzyć, że jej mąż zdradza ją z inną – jak zauważyła – o wiele młodszą, kobietą.  Nie docierało do niej, że to wszystko dzieje się na jej oczach. Sytuacja ta trwała zaledwie kilka sekund, po czym oboje poczuli na sobie czyjeś spojrzenie. Przenieśli wzrok na czterdziestosiedmiolatkę. Oczy Stana pociemniały. Momentalnie podniósł się, a blondynka okryła się białą pościelą Beverly, którą kobieta kupiła w zeszłym tygodniu.
– Nie wierzę, po prostu nie wierzę! – Do oczu napłynęły jej słone łzy, które zleciały po policzkach, pociągając za sobą czarne ślady spływającego tuszu.
Stan wciągnął na siebie bokserki i spojrzał przez ramię na młodą dziewczynę, która z zakłopotaniem przyglądała się całej sytuacji. Wyraźnie na jej twarzy malował się wstyd.
– Bevie, wszystko ci wyjaśnię – rzucił mężczyzna, długo dobierając słowa.
– Nie chcę słyszeć żadnych wyjaśnień! Żadnych! – wykrzyczała robiąc krok w tył, kiedy Stan starał się do niej podejść. – Nie dotykaj mnie, nawet nie próbuj. I nie mów do mnie Bevie!
– Kochanie, proszę cię, posłuchaj mnie…
– Nie będę cię słuchać. Jesteś kłamcą, po prostu kłamcą. Mam cię dość! – Beverly miała ochotę coś rozwalić. Najchętniej rozszarpałaby dziewczynę, z którą zdradził ją mąż. Popatrzyła na nią i zacisnęła wargi. – Niech ona zniknie mi z oczu.
Studentka rozejrzała się speszona po pomieszczeniu i wstała z łóżka, naciągając na siebie białą bieliznę, ciemne, obcisłe dżinsy i sweterek w odcieniu brzoskwiniowym. Podeszła do Stana i rzuciła mu przepraszające spojrzenie.
– Powodzenia – szepnęła prawie niesłyszalnie i opuściła sypialnię.
Beverly milczała, Stan także. Oboje słuchali odgłosów, które dobiegały z korytarza. Młoda studentka zakładała kurtkę i buty, których czterdziestosiedmiolatka wcześniej nawet nie zauważyła. Po chwili w mieszkaniu rozległ się dźwięk zamykanych drzwi. Bev cicho odetchnęła, starając się opanować narastającą w niej złość. Nigdy nie posądziła by siebie o takie myśli, jakie w tamtym momencie krążyły w jej głowie. Wstydziła się ich dopiero po kilku tygodniach. W sytuacji jaka ją spotkała były one zupełnie normalne. Kobieta miała po prostu szczerą ochotę zabić męża i jego kochankę. Może, gdyby cała sytuacja miała miejsce w kuchni, a ona miałaby pod ręką nóż, kilka godzin później musiałaby tłumaczyć się na posterunku policji, a potem w sądzie. Na pewno zostałaby skazana na kilka lat pozbawienia wolności, a przez to osierociłaby córkę. Przerażała ją ta myśl, mimo tego, że Hayley była już niemalże dorosła i tylko rok dzielił ją od pełnoletności.
– Wyjaśnię ci to wszystko. – Stan przerwał potok myśli w głowie Beverly.
– Nie chcę słyszeć twoich kłamstw i tłumaczeń – powiedziała drżącym głosem, przechodzącym w cichy szloch.
Stan dobrze wiedział, że skrzywdził osobę, którą kocha. W tamtym momencie najbardziej bał się straty żony. Byli małżeństwem z ogromnym stażem. Od zawsze razem, nierozłączni. Mężczyzna wiedział, że popełnił błąd. Jako psycholog nazwał to impulsem. Beverly nie rozumiała tego impulsu i brunet dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że nie powinien tłumaczyć się kobiecie, a sobie samemu. Sam postawił się w takiej sytuacji, kiedy uległ pokusom młodego ciała studentki.
Desiree była dwudziestodwuletnią studentką psychologii na uniwersytecie, w którym Stan wykładał od trzech lat. Była na pierwszym roku i dopiero rozwijała skrzydła na nowym etapie życia. Zawsze ubrana w kuse spódniczki i bluzki z wyzywającym dekoltem, kręciła się przy profesorze Keene. Zostawała po wykładach, by podejść do niego, pouśmiechać się, okręcić kilka razy na palcu kosmyk blond włosów. Stan na początku zbywał jej flirty i wcale nie reagował na jej zachowanie. Dopiero po czasie zupełnie stracił głowę. Nie miał już w myślach swojej żony, miał po prostu pustkę. Obłęd czy coś w tym rodzaju, pomyśli później. Pożądanie coraz bardziej wzrastało. Mężczyzna miał z tego dużą satysfakcję. Był zachwycony tym, że młoda, zgrabna dziewczyna interesuje się mężczyzną o ponad dwadzieścia lat starszym. Karen była niewiele starsza od Hayley, ale w tamtym momencie profesor Keene wcale o tym nie myślał. Wszystko przyszło mu na myśl dopiero po tym, kiedy żona nakryła go na zdradzie.
Małżeństwo długo szukało wyjścia z tej sytuacji. Beverly była przerażona wizją samotności, nie chciała także skrzywdzić córki. Nie potrafiła od tak zapomnieć o dziewiętnastu latach małżeństwa. Wszystko się zmieniło, jednak to, co było pomiędzy nimi nadal trwało. Niestety, nie tak jak wcześniej. Beverly stała się oziębła. Nie wypowiedziała do Stana żadnego słowa przez całe pięć miesięcy. Długo też nie potrafiła odezwać się do Hayley, która zbytnio przypominała jej męża. Sytuacja zmusiła bruneta, do przeniesienia się na kanapę, gdzie sypiał przez bardzo długi czas, a właściwie – aż do przeprowadzki. Dopiero w nowym mieszkaniu Stan po raz pierwszy położy się w tym samym łóżku z Beverly. Dla kobiety wybaczenie zdrady było prawie niemożliwe. Nigdy nie przyzna, że o niej zapomniała. Po prostu będzie starała się ukryć całą nienawiść do męża, przeplatającą się z miłością, którą także nadal do niego żywi.



22 październik 2014
– Coś się stało? – zapytała kobieta, wyjmując z reklamówki jedzenie i układając je w lodówce.
Stan rzucił Hayley porozumiewawcze spojrzenie. Nie chciał znów oszukiwać żony, ale stwierdził, że cała ta sytuacja tego po prostu wymagała.
– Nic, zupełnie nic – pokręcił głową.
Bev rozchyliła usta chcąc coś powiedzieć lub o coś zapytać, ale wtedy w mieszkaniu rozległ się dzwonek.
– Otworzę. – Hayley wstała od stołu, odsuwając od siebie kubek z herbatą, która zdążyła już wystygnąć.
Skierowała się na korytarz, gdzie poczuła nieprzyjemny chłód. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, w których ujrzała dwóch mężczyzn. Obydwoje byli w mundurach, nie pozostawiało wątpliwości to, że byli policjantami. Dziewczyna otworzyła szerzej oczy i zrobiła niepewny krok w tył.
– Dzień dobry. Zastaliśmy pana Stana Keene? – zapytał jeden z mężczyzn.
Był on wysoki, dość tęgi. Jego twarz ukryta była pod bujnym zarostem. Głowa okryta była policyjną czapką. Mina mężczyzny wyrażała ogromną powagę, przez którą po ciele Hayley przeszły ciarki. Była przerażona i zdezorientowana.
– Tato! – Dziewczyna zrobiła kilka kroków w tył, starając się nie okazywać zdenerwowania.
Po chwili na korytarzu pojawił się brunet, którego źrenice wyraźnie się rozszerzyły. Za nim stała Beverly, która z przejęciem kręciła głową, jakby nie wierzyła w to, co widzi.
– Stan Keene? – zapytał tym razem niższy policjant.
– Tak – potwierdził mężczyzna, jednak jego głos brzmiał na tyle niepewnie, że jego odpowiedź zabrzmiała raczej jak pytanie.
– Musi pan złożyć zeznania w sprawie Karen Jackson.
– Dlaczego? Coś się stało? – Stan był wyraźnie zdziwiony, po usłyszeniu imienia i nazwiska swojej ostatniej pacjentki.
– Pani Jackson popełniła samobójstwo zaledwie pół godziny temu. Pana numer telefonu był ostatnim, który ofiara wybierała.

sobota, 16 stycznia 2016

05.



Londyn, 22 październik 2014

Światło wpadało do pomieszczenia przez okno, w którym wisiały śnieżnobiałe firanki. Promienie padały na podłogę wyłożoną ciemnymi panelami, których kolor – zależnie od pory dnia – raz wydawał się brązowy, kolejnym razem przybierał ciemnoczerwony odcień. Całą beżową ścianę po lewej stronie zajmowała półka z masą książek dotyczących psychologii człowieka. Znaleźć tam można było też kilka tytułów znanej prozy, po którą Stan sięgał między spotkaniami z pacjentami. Nieopodal – półtora, może dwa metry dalej – stało biurko. Na drewnie w kolorze ciemnego orzecha zauważyć można było wiele luźno porozrzucanych kartek, kilka notesów, stacjonarny telefon, który nazywany był przez rodzinę służbowym oraz dwa długopisy – jeden wypełniony niebieskim, a drugi czarnym tuszem. Naprzeciw biurka mieściła się duża kanapa, w kolorze zieleni. Na niej zasiadali pacjenci. Reszta pomieszczenia była pusta. Minimalistyczny wystrój nie był dobrym rozwiązaniem, pomagającym pacjentom na otworzenie się w takim miejscu. Mężczyzna miał tego pełną świadomość, jednak zakup mieszkania uszczuplił nieco rodzinny budżet.
Stan siedział za biurkiem, przeglądając notatki w swoim notesie. Ogłoszenie, które opublikowane zostało w gazecie i Internecie, dotyczące nowego, świetnego psychologa w Londynie, szybko przysporzyło mężczyźnie kilku pacjentów. Przyjmował ich codziennie w dni robocze od godziny szesnastej, do osiemnastej. Każdemu poświęcał co najmniej czterdzieści minut. Starał się wykonywać swoją pracę najlepiej jak potrafi.
– Chciałbym wiedzieć co tu panią sprowadza – powiedział, spoglądając na młodą blondynkę, która siedziała na kanapie.
Kobieta miała dwadzieścia dwa lata, a jej imię brzmiało Karen, mieszkała w Brighton, czego Stan dowiedział się z karty pacjenta, którą jej założył. Była naprawdę ładna. Kaskady jasnych włosów opadały miękkimi falami na ramiona okryte białym sweterkiem ze złotymi wstawkami. Dłonie dziewczyny spoczywały na udach. Co jakiś czas – jakby nerwowo – zaczynała bawić się własnymi palcami, kręcąc nimi młynek.
– To… dziwna sprawa. Wysłała mnie tu rodzina. Twierdzą, że cierpię na dziwne zaburzenia. – Nastąpiła chwila ciszy. – Raz miałam wrażenie, że ktoś stoi za mną. Potwór czy coś takiego. Wie pan, jak w bajkach. Strasznych bajkach. Moja rodzina nie wiedziała co się dzieje, kiedy wzięłam nóż, by zabić to stworzenie. Nie widzieli tego, ale to tam było, przysięgam! – Ton Karen brzmiał, jakby była ona zrozpaczonym dzieckiem, któremu nikt nie wierzy, kiedy mówi, że widziało ducha.
Stan zanotował na kartce papieru to, co powiedziała dziewczyna, po czym spojrzał na nią uważnie.
– Niech pani opowie mi tą historię ze szczegółami.
– To zaczęło się…



Brighton, 28 wrzesień 2014

Największą zmorą Karen Jackson były rodzinne obiady. Tego dnia takowy także miał miejsce, jednak dziewczyna od razu zauważyła, że jest inaczej. Po prostu czuła się nie tak, jak zawsze. Dokuczał jej ból głowy, miała dreszcze i zmierzyła nawet temperaturę,  by sprawdzić, czy nie bierze ją jakaś cholerna grypa. Tym bardziej zdziwiła się, kiedy termometr pokazał normalną temperaturę, jaką powinno mieć ciało ludzkie.
Karen zignorowała objawy i złe samopoczucie, zasiadając do stołu w jadalni domu jej rodziców. Obok niej siedział dwunastoletni brat – Phillip, a naprzeciwko rodzice – Anatasia i Hugh. Wszyscy byli uśmiechnięci, w przeciwieństwie do dwudziestodwulatki, której mina nie wyrażała zbytniego zachwytu. Matka dziewczyny co jakiś czas wstawała od stołu, by przynieść z kuchni kolejne potrawy. W ciągu kilku minut na białym, zdobionym koronką obrusie wylądowały ziemniaki, duży, pieczony kurczak i trzy rodzaje surówek. Zapach panujący w pomieszczeniu był niesamowity i sprawiał, że wszyscy domownicy od razu zrobili się głodni. Jedynie Karen nie poczuła kuszącej woni dań przygotowanych przez matkę. Sama nie miała o tym pojęcia, dopóki ojciec nie zaczął zachwycać się zapachem przypraw, jakich starsza kobieta użyła. Zdziwiło ją to. Kolejny objaw grypy, pomyślała.
– Karen, skarbie, opowiedz jak ci idą studia. – Anastasia zaczęła rozmowę, nakładając na swój talerz porcję ziemniaków.
– Są w porządku, nie mam o czym opowiadać. – Karen wzruszyła tylko ramionami i upiła odrobinę soku ze szklanki.
– Może nalać ci wina? – Hugh wziął długi, stalowy nóż, od którego odbiło się światło jarzeniówki i zaczął kroić kurczaka.
– Dziękuję, przecież prowadzę – odmówiła cichym, słabym głosem.
– Ach, no tak. – Mężczyzna położył na swoim talerzu kawałek mięsa. – Ukroić komuś?
– Mi! – odrzekł Phillip z entuzjazmem.
Jakby nie widział jedzenia, pomyślała Karen, karcąc się w głowie za to porównanie.
Hugh pokroił kurczaka na części tak, że po chwili każdy dostał kawałek. Odłożył nóż na pusty talerz, na którym jeszcze przed chwilą znajdowała się potrawa.
– Smacznego – rzuciła Anastasia.
W jadalni usłyszeć było można dwa „nawzajem”. Karen nie odpowiedziała nic. Matka spojrzała na nią i uniosła brew.
– Coś się stało, kochanie? Wyglądasz blado.
– Wszystko gra. – Karen wzruszyła ramionami powoli jedząc. Tak naprawdę nic nie grało, nic nie było w porządku. Tego popołudnia kłamstwa przychodziły jej z zadziwiającą łatwością.
– Myślę, że powinnaś się położyć – powiedziała jej matka.
– Mój znajomy, który jest lekarzem, powiedział, że sen jest najlepszy na tego typu rzeczy – dodał Hugh.
Dwudziestodwulatka została wyprowadzona z równowagi. Odłożyła sztućce, zostawiając większość swojej porcji na talerzu i wstała od stołu.
– Nie mam już ochoty jeść – mruknęła i znieruchomiała.
Do jej nozdrzy dotarł nieprzyjemny zapach zgnilizny. Jeszcze przed chwilą nie czuła zupełnie żadnej woni, natomiast w tamtym momencie smród ją jakby uderzył. Zacisnęła wargi i spojrzała na resztę rodziny. Zdała sobie sprawę, że tylko ona czuje ten odór, gdyż nikt nie zareagował ani nawet się nie skrzywił. Wszyscy patrzyli na nią dużymi, pociemniałymi oczami. Wyraźnie zastanawiali się co jest z nią nie tak.
– O co chodzi, skarbie? – Anastasia odsunęła krzesło do tyłu i sama także wstała.
Karen rozejrzała się po pomieszczeniu z rozchylonymi ustami. Wszytko wyglądało tak, jak powinno. Ciemnoczerwone ściany zdobione były przez obrazy mało znanych artystów. Kredens, stojący po lewej stronie, nadal mieścił na sobie kolekcje płyt winylowych Hugh i talerze Anastasii, niegdyś należące do jej babci. Po prawej stronie znajdował się niski stolik w kolorze buku.  Na nim ustawiony był wazon pełen sztucznych, zakurzonych róż. Nic niezwykłego nie przykuło uwagi dziewczyny. Czuła ona jedynie czyjąś obecność. Miała wrażenie, że ktoś za nią stoi. Zagryzła wargę i odwróciła się na pięcie. Cofnęła się gwałtownie, wpadając w zastawiony stół. Gdyby nie Hugh, zapewne wszystko wylądowałoby na podłodze. To co zobaczyła Karen było przerażające. Dziwne stworzenie stało tuż przed nią. Nie było ludzkiego kształtu. Twarz potwora stanowiły puste dziury bez gałek ocznych. Jedyne co w nich widziała, to głęboka czerń, niczym dwie bryłki węgla. Nie miało nosa. Resztę oblicza stanowił ogromny uśmiech – linia bez wyraźnych warg, a z niej cieknąca substancja przypominająca krew. Ciało było jakby ludzkie. Miało kształt dorosłego mężczyzny. Było nawet ubrane w ciemnogranatowy garnitur. Kapiąca z brody – o ile można tak nazwać dolną część twarzy potwora – krew plamiła białą koszulę, wystającą spod marynarki. Karen pisnęła głośno. Jej dłonie od razu zacisnęły się na krawędzi stołu, do którego stała tyłem. Szklanka, w której jeszcze niedawno był sok, stoczyła się ze stołu i rozbiła się na małe, ostre kawałki. Huk tłuczonego szkła odbił się echem w głowie dziewczyny, która wydała z siebie kolejny odgłos przerażenia. Nagle dwudziestodwulatka poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Zacisnęła usta i spojrzała w lewą stronę, gdzie zobaczyła swoją matkę, otulającą ją ramieniem. Widziała, jak kobieta porusza ustami, jednak nie słyszała co mówi.
– Odejdź, to cię zabije! To coś was zabije! – Głos Karen drżał niesamowicie. Słowa można było ledwo usłyszeć. Brzmiały bardziej jak: „Odedź, to zabiiije! To co was zabiiije!”
Dziewczyna znów spojrzała na straszliwego potwora w jadalni rodziców. Dopiero teraz odkryła, że właśnie to jest źródłem okropnego smrodu. Odchyliła się do tyłu i na oślep przejechała ręką po stole. Poczuła pod dłonią coś metalowego i chwyciła to mocno. Ostrze rozcięło jej dłoń na tyle, że po jej nadgarstku poleciała szkarłatna struga cieczy. Nie poczuła jednak bólu. Kiedy zdała sobie sprawę, że trzyma nóż źle, znów krzyknęła. Położyła go znów na stole, by zacisnąć w pokaleczonej pięści jego rękojeść. Wycelowała prosto w serce stworzenia, a kiedy wykonała zamach, postać, która przed momentem stała przed nią rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie gęstą mgłę. Karen była zdezorientowana. Oddychała głośno, jakby walczyła o każdy haust życiodajnego tlenu. Jej świadomość powoli wracała. Zaczynała słyszeć stłumiony głos matki. Brzmiał, jakby znajdowała się ona za jakąś grubą ścianą.
– Karen! Karen, dziecko! – głos brzmiał rozpaczliwie.
Dziewczyna zacisnęła powieki i pokręciła głową. W jej myślach nadal krążył obraz potwora. Otworzyła oczy i spojrzała przez ramię na swoją rodzinę. Usta wszystkich były rozchylone – z przerażenia lub zdziwienia, Karen nie była pewna. Dłoń, w której trzymała nóż, otworzyła się. Narzędzie spadło na podłogę, a krew z dłoni dziewczyny powoli zaczęła kapać w to samo miejsce, zostawiając czerwone ślady na beżowym dywanie. Dziewczyna dopiero teraz poczuła przeszywający ból. Zacisnęła zdrową rękę na tej skaleczonej i jęknęła przeraźliwie. Kątem oka widziała brata, który wychodzi szybkim krokiem z jadalni. Wrócił po chwili - która dla Karen była wiecznością – z apteczką w dłoni. Anastasia posadziła córkę na krześle i zajęła się opatrzeniem jej dłoni. Ojciec trzymał rękę na ramieniu dwudziestodwulatki i masował je lekko, chcąc uspokoić dziewczynę. Phillip nadal przyglądał się jej i z niedowierzaniem kręcił głową. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że Karen nie może prowadzić auta w takim stanie. Po skończeniu opatrunku, matka przygotowała jej w salonie posłanie. Dziewczyna położyła się i od razu zasnęła.



Londyn, 22 październik 2014

– Czyli widziała pani coś w rodzaju zjawy, tak? – Stan nie przerwał notowania.
– To było gorsze od zjawy. To był potwór. – Dziewczyna przypomniała sobie całe zajście, przez co jej głos zaczął się łamać. – Nie zrobił mi krzywdy. Nikomu nie zrobił krzywdy, ale wyglądał, jakby chciał. Moi rodzice go nie widzieli. Brat też nie. Tylko ja.
– Jest pani pewna, że ten… potwór tam był? To nie była żadna halucynacja?
– Chce pan powiedzieć, że biorę narkotyki? Nie jestem żadną narkomanką! – oburzyła się.
– Nie o to mi chodzi. Czasami osoby, które żyją w dużym stresie miewają stany, w których widzą rzeczy teoretycznie niemożliwe.
– A smród? Wyjaśni pan jakoś okropny zapach, który wtedy czułam? Czy to działa także na węch? – uniosła brew.
Stan westchnął głośno. Oderwał wzrok od kartki i spojrzał na dwudziestodwulatkę. Przez chwile lustrował jej twarz po czym przejechał kciukiem po dolnej wardze.
– Czy takie zdarzenie kiedykolwiek się powtórzyło?
– Tylko ten raz.
– Czy w pani zachowaniu występują jakieś silne zmiany nastroju? Euforie, które pojawiają się na przemian ze stanem depresyjnym?
– Moja matka twierdzi, że mnie nie poznaje. Powiedziała ostatnio, że raz mam świetny, aż za dobry humor, a raz, że nie mam ochoty żyć. Spędzam u rodziców dużo czasu od tamtego popołudnia.
– Chciałbym pogadać z pani matką. Mam podejrzenia, że cierpi pani na depresję maniakalną.
– To coś poważnego?
– Nie chcę kłamać. To ciężka choroba. Oczywiście nie wiem jeszcze czy pani na nią cierpi. To tylko wnioski, ale nie są niczym potwierdzone. Czy pani matka mogłaby przyjść na następną wizytę razem z panią?
– Zapytam. Poza tym mam na imię Karen, proszę się tak do mnie zwracać. – Dziewczyna wyciągnęła w kierunku Stana dłoń.
Mężczyzna od razu zwrócił uwagę na gojącą się ranę. Podał jej rękę i powiedział:
– Stan. Proszę zjawić się za tydzień o ten samej godzinie.
Karen kiwnęła głową.
– To koniec spotkania. Dziękuję i liczę na pani obecność następnym razem. – Mężczyzna wstał z krzesełka, a na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy poczuł ból w mięśniach. Spowodowany był on siedzeniem w jednej pozycji przez zbyt długi czas.
Dwudziestolatka także wstała z kanapy i ponownie ścisnęła dłoń bruneta.
– Odprowadzić cię do wyjścia, Karen? – zapytał miłym, ciepłym głosem.
– Dziękuję, nie trzeba, poradzę sobie. – Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Opuściła gabinet Stana i udała się korytarzem do schodów, prowadzących na parter budynku.
Szła wolnym krokiem, rozglądając się uważnie. Czuła ogromny niepokój, który narastał w niej z każdą sekundą. Poczuła się słabo. Musiała się zatrzymać. Oparła się plecami o ścianę, naprzeciwko drzwi pokoju Hayley. Złapała głęboki oddech i zacisnęła powieki. Kiedy je otworzyła, jej dłoń powędrowała na pierś. Poczuła jak rytm serca przyspiesza do niewyobrażalnej prędkości. Ściany pokryte były cieknącą, czerwoną cieczą. Odskoczyła od powierzchni, na której spoczywały jej plecy. Była świadoma tego, że krew pojawiła się nagle. Nie było jej przed chwilą. Zgłuszony pisk, to jedyny dźwięk, jaki opuścił jej suche, spierzchnięte usta. Nagle poczuła straszne pragnienie. Była tak przerażona, że nieświadomie z jej oczu ściekły łzy.
– Boisz się? – usłyszała męski, ochrypły głos za swoimi plecami. Odwróciła się, jednak nic nie zobaczyła.
– Możemy pograć w chowanego. – Kolejne słowa nieznajomego głosu dobiegły ją tym razem z lewej strony.
Znów nikogo tam nie było.
– Chyba już wygrałem – rozległ się głośny, histeryczny śmiech, który Karen określiłaby mianem „psychopatyczny”.
– Kim jesteś? – zaszlochała cicho, nie potrafiąc wydobyć z gardła głośniejszego głosu.
– Mam na imię Harry, mieszkam tu. – Głos stał się jeszcze bardziej ochrypły, demoniczny.
Karen zrobiła kilka kroków w tył, zakrywając twarz dłońmi. Wtedy drzwi pokoju Hayley otworzyły się. Dziewczyna stanęła w progu, wyciągając z uszu słuchawki. Spojrzała na Karen, która kucnęła i skuliła się na środku korytarza płacząc cicho. Zmarszczyła brwi i przez chwilę przyglądała się dwudziestolatce, po czym pokręciła głową i udała się korytarzem do gabinetu ojca.
– Znalazłam twoją zgubę – rzuciła, kiedy tylko otworzyła drzwi, nawet nie pukając. – Siedzi na korytarzu i płacze.
Stan spojrzał na Hayley pytająco. Przez chwilę siedział w bezruchu, po czym wstał i wyminął w drzwiach córkę, wychodząc na korytarz. Zastał tam swoją pacjentkę dokładnie tak samo, jak Hayley.
– Karen, wszystko gra? – zapytał troskliwie. Przykucnął przy niej i ułożył dłoń na jej plecach, lekko je pocierając.
– W tym domu mieszka diabeł! Demon! Potwór!
– Kare…
– Harry! Ma na imię Harry!
– Karen, uspokój się. Spójrz, nic tu nie ma.
– Chowa się! Bawi się w chowanego!
Hayley obserwowała całą sytuację z rozchylonymi ustami. Kiedy ojciec wykładał na uniwersytecie, dziewczyna nie miała okazji widzieć osób z zaburzeniami psychicznymi.
Stan przez dłuższą chwilę usilnie próbował uspokoić dziewczynę. Cieszył się, że Beverly nie ma w domu. Wiedział, że ta sytuacja by ją zdenerwowała. Kobieta wybrała się jednak na zakupy, więc mężczyzna miał chwilę. Dał dwudziestolatce leki uspokajające i pozwolił jej zaczekać w swoim gabinecie, a kiedy napad lęku minął, zaproponował jej podwózkę do domu. Karen odmówiła, twierdząc, że wróci do domu autobusem. Po kilku minutach opuściła mieszkanie państwa Keene, zastanawiając się czy kiedykolwiek odważy się ponownie postawić w nim nogę.

czwartek, 31 grudnia 2015

04.



Londyn, 18 październik 2014

Kłębek siwego, ciemnego, papierosowego dymu, wypuszczonego z ust Hayley, powędrował ku sufitowi. Dziewczyna siedziała na łóżku, w swoim pokoju, w jednej ręce trzymając zgniecioną kartkę, którą był list poprzedniej właścicielki ich mieszkania, w drugiej natomiast znajdował się papieros marki Black Devil. Siedemnastolatka, spojrzawszy uprzednio w stronę drzwi, by upewnić się, że nikt jej nie przeszkodzi, zaczęła rozwijać zgnieciony list. Nie zniszczył się on na tyle, na ile dziewczyna przewidywała. Papier był jedynie trochę pognieciony, jednak nadal bez problemu dało się odczytać treść zapisaną na nim. Wsunąwszy do ust papierosa, zaczęła śledzić każdy wyraz linijka po linijce.


…W kwestii sąsiadów też mam mieszane uczucia. Pierwszego dnia, w którym wprowadziłam się do tego domu, przyszła do mnie kobieta około sześćdziesiątki…



Londyn, 20 lipiec 2012

Madna wnosiła po stromych schodach spore pudło, które miało znaleźć się w jej nowej sypialni. Na czole dziewczyny pojawiły się niewielkie krople potu, błyszczące w promieniach popołudniowego, letniego słońca, przebijającego się przez firanki, założone przez nią przed momentem. Karton, oprócz swojego dużego rozmiaru, był także ciężki. Znajdowały się w nim głównie ubrania, laptop oraz kilka książek w grubych okładkach, które uwielbiała, lecz teraz ciążyły jej niemiłosiernie.
Walka z kartonem trwała w najlepsze, kiedy po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Amanda zmarszczyła brwi, nie spodziewając się gości, tym bardziej, że nie miała na nich czasu.
– Idę! – krzyknęła, kiedy po mieszkaniu rozległ się powtórny dzwonek. Odstawiła wielkie pudło na stopień schodów i przez moment patrzyła na nie, by upewnić się, że nie spadnie, po czym energicznie skierowała się do drzwi.
W progu zobaczyła kobietę, na której twarzy widniał uśmiech, jednak jej błękitne oczy wcale go nie wyrażały. Manda zlustrowała ją wzrokiem. Widząc jej zmarszczki, staromodną fryzurę i sukienkę w takim samym stylu, stwierdziła, że kobieta skończyła sześćdziesiątkę i musiała w życiu dużo przejść.
– Dzień dobry – powiedziała z grzecznością. – Mogę w czymś pomóc?
Uśmiech na twarzy siwowłosej kobiety odrobinę się poszerzył. Przekroczyła mury budynku i rozejrzała się po mieszkaniu jakby z nostalgią, po czym powiedziała prawie niesłyszalnym szeptem, który Manda ledwo wychwyciła:
– Bardzo się tu pozmieniało.
– Dopiero dzisiaj się tu wprowadziłam, ale wcześniej odnowiłam kuchnie i zakupiłam meble na korytarz. – Dwudziestopięciolatka skinęła głową na stolik z ustawionym wazonem oraz na niewielką szafkę i wieszak na kurtki. – Pani… Pani często tu bywała? – spytała w chwili, w której zdała sobie sprawę z dziwnego zachowania kobiety.
– Mieszkała tu moja siostra i dwójka jej dzieci, ale to było lata temu – odrzekła z westchnieniem. – Była moją sąsiadką, a teraz to ty nią będziesz.
– Rozumiem. – Dziewczyna kiwnęła lekko głową i zrobiła krótką przerwę między zdaniami, zastanawiając się chwilę. – Może pani odwiedzać dom, jeśli pani chce. – Jeśli przyprawia panią o jakieś wspomnienia, pomyślała.
– Nikt tutaj zbyt długo nie wytrzymał, kochanie. – Kobieta nawet nie patrzyła na twarz Amandy. – Pójdę już. Do widzenia.
Po tych słowach siwowłosa pani opuściła mieszkanie. W niewielkiej szybie, w drzwiach Manda obserwowała jak kobieta przechodzi przez drogę i udaje się do jednego z domów, znajdujących się naprzeciwko. Przez resztę tego dnia, w jej głowie przewijały się słowa sąsiadki, mówiące o tym, że nikt nie wytrzymał, w tym – jak się domyśliła – domu zbyt długo.


(…Z jej odwiedzinami miałam do czynienia jeszcze dwa razy. Raz przyniosła mi ciasto…)

Londyn, 28 lipiec 2012

Manda sięgnęła do klamki, kiedy w domu dzwonek rozległ się po raz czwarty z kolei. Otworzyła drzwi, w których stała znajoma kobieta, trzymająca w ręce talerz, na którym było kilka kawałków pysznie wyglądającego ciasta.
– Dzień dobry – zaczęła siwowłosa. – Pomyślałam, że nie zrobiłam ostatnio zbyt dobrego wrażenia. – Na jej twarzy malowało się zakłopotanie. – Jestem Fiona. – Kobieta podała Amandzie wolną rękę, a ta uścisnęła ją. – Przyniosłam ciasto, mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
Dwudziestopięciolatka dostrzegła na twarzy starszej pani cień uśmiechu, który spowodował, że także jej kąciki ust powędrowały ku górze.
– Mam na imię Amanda – powiedziała. – To bardzo miłe z pani strony. Może chcę się pani napić kawy?
– Kawa wypłukuje z organizmu magnez, kochanie. – Dopiero teraz na jej ustach można było dostrzec szczery uśmiech, spowodowany rozbawieniem, którego brunetka zupełnie nie rozumiała.
Wręczywszy dwudziestopięcioletniej dziewczynie talerz z ciastem, kobieta rzuciła jedynie ciche "Do widzenia" i znów przeszła przez jezdnie, kierując się do swojego mieszkania.


(...Druga jej wizyta była zupełnie inna...)

Londyn, 30 lipiec 2012

Dwudziestopięciolatka siedziała na nowoczesnej, czarnej kanapie, która przypominała imitację skóry. Na niskim stoliku przed nią leżał niewielki talerz, a na nim kilka zbożowych ciasteczek. Amanda sięgnęła po jedno, nie odrywając wzroku od trzydziestodwucalowego telewizora, w którym leciał jeden z sitcomów emitowany przez amerykańską stację NBC. W jej ustach już znalazł się kawałek słodkości, kiedy w domu rozległ się znajomy dźwięk dzwonka. Dziewczyna przewróciła oczami i z niechęcią wstała z wygodnego miejsca, udając się szerokim, urządzonym w staromodny sposób, korytarzem. Otworzyła mahoniowe drzwi i zlustrowała uważnie sąsiadkę stojącą przed nią.
Pani Fiona była wyraźnie czymś przejęta. Kiedy w wejściu stanęła młoda dziewczyna, kobieta rozglądała się z dziwnym, wystraszonym wyrazem twarzy.
– Dzień dob… – zaczęła brunetka, jednak jej przerwano.
– Wszystko z tobą dobrze, Amando? – spytała przejętym tonem.
– Tak, wszystko dobrze. Coś się stało? – Dziewczyna była wyraźnie zaskoczona nagłą wizytą i nie starała się tego ukrywać. – Ma pani ochotę się czegoś napić? Może coś zjeść?
– Po prostu już pójdę, dziękuję. – Kobieta odeszła, nie czekając na żadną odpowiedź brunetki, która przez kilka chwil stała w progu mieszkania, marszcząc brwi i starając się zrozumieć całą tą sytuację.



Londyn, 18 październik 2014

Drzwi pokoju Hayley otworzyły się, kiedy ta właśnie kończyła czytać o dziwnej sąsiadce autorki listu. Do sypialni dziewczyny wszedł ojciec i spojrzał na nią wzrokiem, w którym dostrzec można było cień złości.
– Czy matka nie mówiła czegoś na temat tego listu? – powiedział zdenerwowanym głosem.
Podszedł do córki i wyrwał z jej dłoni kartkę, zgniótł ją tak samo, jak zrobiła to Beverly, i włożył ją do tylnej kieszeni spranych dżinsów.
– Ale…
– Żadnego „ale”, Ley. Mama się denerwuje… Poza tym - Stan wziął niedopalonego papierosa, którego brunetka miała w dłoni i włożył go między wargi. – chyba nie chcesz, żeby zobaczyła cię z papierosem. Wiesz jak na to reaguje.
– Przykładny z ciebie ojciec. – Hayley była rozbawiona reakcją Stana.
– Kocham cię, myszko, ale proszę, nie denerwuj mamy. Nadal jest na mnie zła o cały ten incydent z…
– O to, że pieprzyłeś studentkę? – Bezwstydność i dosłowność, która charakteryzowała brunetkę, po raz kolejny objawiła się w rozmowie z ojcem.
– Ley…
– Tak, i ja, i mama już znamy twoje wszelakie tłumaczenia. Oczywiście, że to presja. Oczywiście, że to jej wina. To przez nią wszystko się zepsuło. Wiem, tato. – powiedziała z sarkazmem w głosie.
Stan pokręcił bezsilnie głową. Zaciągnął się papierosem córki, wypuścił z ust kłębek dymu i oddał go dziewczynie.
– Jeśli chcesz palić wyjdź na zewnątrz, tak, żeby mama nie widziała. – Stan opuścił pomieszczenie, zamykając za sobą drzwi.
Hayley odetchnęła głośno, prawie zapominając o liście, którego treść poznała przed tym, jak ojciec zjawił się w jej pokoju. Zgasiła papierosa na niewielkiej popielniczce, którą na co dzień trzymała w szufladzie, jednak teraz znajdowała się na nocnej szafce. Wstała z łóżka i podeszła do półki zapełnionej książkami w czarnych okładkach – prozą Stephena Kinga, mistrza powieści grozy. Sięgnęła po jeden z tytułów i kierując się z powrotem do miejsca, w którym przed chwilą spoczywała, zaczęła szukać odpowiedniej strony. Podmuch wiatru, dobiegający z uchylonego okna, sprawił, że strony w książce same zaczęły się zmieniać, co było dla dziewczyny dużym szokiem, szczególnie, kiedy na jednej z nich zobaczyła czerwone plamy, których – według niej – na pewno wcześniej nie było. Cisnęła lekturę na podłogę i zakryła usta dłonią, czując na plecach nieprzyjemne mrowienie. Dopiero teraz w jej głowie pojawił się fragment listu, w którym autorka opisywała incydent, mający miejsce w burzową noc. Hayley była jednak odważniejsza od dziewczyny, która napisała list, więc z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk, tym bardziej nie krzyk.
Brunetka przyglądała się lekturze zatytułowanej „To” z uwagą. Zastanawiała się czy podniesienie książki i ponowne jej przejrzenie będzie dobrym pomysłem. Pomimo dużej odwagi, po jej plecach nadal przebiegał dreszcz. Zagryzła wargę, zamrugała kilka razy i sięgnęła po prozę wydaną w twardej oprawie. Tym razem – tak samo jak Amanda – nie znalazła w niej nic.
Dzień zbliżał się ku końcowi. Słońce zaczęło uciekać przed księżycem, chowając się za horyzontem, oblewając przy tym niebo czerwono-pomarańczową poświatą. Ruch na ulicach zaczął cichnąć. Beverly była przekonana, że obudzi się do życia nocą i nie pozwoli jej zasnąć. Dzieci sąsiadów, bawiące się na podwórku, były wołane przez rodziców na kolację, co dało się słyszeć nawet w domu państwa Keene.
Hayley siedziała w salonie, na wygodnym, karmelowym fotelu, zakupionym przez Stana niemalże dwa tygodnie wcześniej. W jej dłoniach znajdowała się paczka chipsów, którą dziewczyna znalazła w kuchennej szafce. W telewizorze leciał program muzyczny na stacji MTV, jednak dziewczyna nie zwracała na niego uwagi. Przeglądała strony Internetowe w poszukiwaniu czegoś, co wyjaśniłoby w jakiś sposób znikający, krwawy ślad w książce. Zajęcie przerwał jej dźwięk dzwonka do drzwi. Brunetka zastygła w bezruchu, czekając aż Beverly lub Stan pójdą otworzyć. Kiedy po kilku chwilach nie usłyszała żadnych kroków, a dźwięk rozległ się ponownie, z westchnieniem wstała z fotela, zostawiła na nim telefon i ruszyła korytarzem, by zobaczyć kto przyszedł.
          Otworzyła drzwi, a przed nią stanęła kobieta, która na oko miała sześćdziesiąt lat. Pomimo, że nie przeżyła takiej sytuacji wcześniej, poczuła się jakby spotkało ją deja vu.
– Dzień dobry. – Na poważnej twarzy kobiety pojawił się lekki, nieznaczny uśmiech, który uwydatnił zmarszczki wokół jasno-niebieskich oczu.
– Dzień dobry – odpowiedziała Ley tak, że słowa te zabrzmiały jak pytanie.
– Nazywam się Fiona Kennedy, mieszkam kilka domów stąd. Dowiedziałam się o nowym sąsiedztwie i chciałam się przywitać. Nie miałam okazji wcześniej. Męczyła mnie choroba, ale odzyskałam siły i postanowiłam, że zobaczę nowych właścicieli tego mieszkania. – Od jasnych tęczówek starszej pani odbiło się światło jarzeniówek oświetlających korytarz.
Hayley przez dłuższy moment przyglądała się gościowi. Miała wrażenie, że spotkała już kiedyś tę kobietę, nie było to jednak możliwe.
– Zawołam rodziców – powiedziała, kiedy z rozmyślań wyrwał ją podmuch chłodnego wiatru z podwórka. – Proszę wejść. – Zrobiła przejście w drzwiach i skierowała się w stronę sypialni rodziców.
Brunetka zapukała do drzwi, w kolorze ciemnego brązu, które w słabym oświetleniu wyglądały na czarne.
– Proszę. – Hayley słyszała głos matki.
Weszła do pomieszczenia, jakim była sypialnia rodziców. Stan siedział na łóżku czytając książkę. Plecy opierał o trzy białe, miękkie poduszki, których kolor niemalże zlewał się z koszulką, którą miał na sobie. Beverly znalazła swój kąt przy ławie znajdującej się w rogu pokoju, po lewej stronie. Przed nią leżała bryza papieru, która mogła liczyć około stu kartek. Dookoła znajdowało się już kilka pogniecionych. Kobieta trzymała w dłoni ołówek, którym stawiała równe kreski na papierze. Przygryzała co jakiś czas jego końcówkę, zastanawiając się nad kolejnymi pociągnięciami.
– Przyszła jakaś starsza pani. Sąsiadka czy coś takiego.
Stan oderwał wzrok od lektury i spojrzał na żonę, która nadal w skupieniu rysowała, a następnie na córkę stojącą w przejściu. Odłożył wydanie w twardej okładce i wstał. Skierował się na korytarz, bez słowa wymijając Ley w progu.
– Dzień dobry – rzucił do kobiety rozglądającej się po mieszkaniu.
– Dzień dobry. Nazywam się Fiona, jestem państwa sąsiadką i chciałam się przywitać. Wiem, że to dość późne odwiedziny, ale sporo ostatnio choruję – wyjaśniła siwowłosa.
– Rozumiem. Mogę zawołać żonę, jeśli ma pani chęć pogadać. Może zrobię kawę lub herbatę? – zapytał uprzejmie.
– Nie trzeba, nie chcę przeszkadzać, wpadłam tu tylko na chwilę. – Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. 
– Tak, wracam już do siebie. Miłego wieczoru.
– Wzajemnie! –rzucił Stan, kiedy starsza pani opuszczała ich mieszkanie.
Odwrócił się na pięcie i zobaczył przed sobą Hayley z rękami złożonymi na piersi. 
Nastolatka uważnie wpatrywała się w drzwi.
– Nie wydaje ci się dziwna? – Dziewczyna uniosła brew i spojrzała na ojca.
– Chciała się po prostu przywitać – wzruszył ramionami. – Jest miła.
– Czy nie przypomina ci trochę opisu tej kobiety z listu?
Mężczyzna nawet o tym nie pomyślał i dopiero teraz przyszło mu to do głowy.
– Nie… - powiedział niepewnie. – Ten list mógł być zwykłą fikcją literacką jakiejś początkującej pisarki, która tu mieszkała, nie bierz tego do siebie, Ley.
Brunetka odetchnęła ciężko i przewróciła oczami, po czym udała się schodami do swojego pokoju.